Marcel Proust "W poszukiwaniu straconego czasu. Sodoma i Gomora"
Czytam dużo i to bardzo różnorodnej literatury. Nie uważam się za znawcę w tej dziedzinie, co nie przeszkadza mi mieć własne zdanie. Sięgam po różnego rodzaju książki, nie stronię też od klasyków i zazwyczaj bardzo sobie ich cenię. Wiele sobie obiecywałam po cyklu Marcela Prousta "W poszukiwaniu straconego czasu". Może zabrałam się za niego trochę niefortunnie, bo od czwartej części, czyli "Sodomy i Gomory", jednak czy z dobrymi książkami nie jest tak, że można je czytać od początku do końca, od środa do początku, czy od końca do początku? Taką miałam nadzieję, tym bardziej że to dzieło znalazłam na wielu listach z serii "koniecznie trzeba przeczytać". Wstydem byłoby nie znać takiej powieści, skoro każdy człowiek powinien ją przeczytać. Tylko czy faktycznie jest to lektura dla każdego?
"W poszukiwaniu straconego czasu" to quasi-autobiograficzna powieść, uznana przez krytyków literatury za arcydzieło, ja niestety jestem zupełnie innego zdania. Są książki, od których jest mi się ciężko oderwać, natomiast czytanie "Sodomy i Gomory" szło mi bardzo opornie. Każdy pretekst, żeby ją odłożyć, był dobry. Nawet sprzątanie, którego generalnie nie znoszę, było niekiedy miłą odmianą od tej książki.
Najważniejszym wątkiem czwartego tomu „W poszukiwaniu straconego czasu” jest relacja między głównym bohaterem i Albertyną, powoli rodzące się uczucie, które chyba najbardziej podsyca zazdrość, a już w szczególności o płeć przeciwną. Proust z dużą drobiazgowością opisuje życie głównego bohatera, jego rozterki i to, co się dzieje w jego otoczeniu. Zwraca również uwagę na ówczesne stosunki społeczne. Bohaterów tej książki bardzo zaprzątają problemy, kogo zaprosić na przyjęcie, u kogo się pojawić, z kim się pokazać, a kogo unikać i traktować jak powietrze.
Niestety ta lektura bardzo mnie nudziła i męczyła. Nie mogę zaprzeczyć, że napisana jest pięknymi, można nawet powiedzieć, że kwiecistymi zdaniami. Niektóre ciągną się przez całą stronę i faktycznie niczego nie można im zarzucić. Forma zasługuje na duże uznanie, ale moim zdaniem fabuła już niekoniecznie. Niewiele się dzieje na tych niemal sześciuset stronach, a ilość dygresji przyprawia o niezły zawrót głowy. Nie mogę powiedzieć, że wszystkie wątki mnie nużyły, zdarzało się, że kilka stron udało mi się czytać z zaciekawieniem, ale potem pojawiała się jakaś dygresja albo dygresja dygresji i moje zainteresowanie znacznie spadało. Niestety tych fascynujących stron było znacznie mniej od tych irytujących, co stwierdzam z żalem. Do końca liczyłam na jakiś przełom, na to, że może zacznie się coś nareszcie dziać...
Wybitnie zniechęcił mnie też do siebie główny bohater, który wydał mi się miałki i nijaki. To, jak traktował Albertynę, było bardzo denerwujące. Większość problemów bohaterów tej książki była dla mnie mało istotna, chociaż rozumiem, że ludzie, którzy nie mają prawdziwych kłopotów, potrafią sobie je stworzyć.
Autor snuje refleksje na przeróżne tematy. Oto mała próbka:
"Z pewnością można twierdzić, że istnieje tylko jeden czas, dla tej błahej przyczyny, że patrząc na zegar, stwierdziliśmy, iż to, cośmy uważali za dzień, było tylko kwadransem. Ale w chwili, kiedy to stwierdzamy, jesteśmy właśnie człowiekiem obudzonym, zanurzonym w czasie ludzi obudzonych, zbiegliśmy z innego czasu. Może nawet więcej niż z innego czasu: z innego życia. Przyjemności, których kosztujemy we śnie, nie wliczamy do przyjemności doznawanych w ciągu naszego istnienia. Aby wspomnieć jedynie najgrubiej zmysłową ze wszystkich, któż z nas przy przebudzeniu nie odczuwał nieco irytacji, że doznał w czasie snu rozkoszy, której – jeżeli się nie chce zbytnio zmęczyć – nie może, obudziwszy się, powtórzyć tego dnia nieograniczenie. To jest niby stracone dobro. Mieliśmy przyjemność, ale w innym życiu, które nie jest naszym. Jeżeli wprowadzamy w bilans cierpienia i rozkosze snu (które na ogół pierzchają bardzo szybko po przebudzeniu), to nie w bilans życia".
Mam ogromny problem z oceną tej powieści, bo doceniam, to jak została napisana, ale niestety fabułą nie potrafię się zachwycać. Można doszukiwać się przyczyn tego stanu w tym, że zabrałam się za jej czytanie w niewłaściwej kolejności. Być może nie jest to książka dla mnie, ale z pewnością nie można powiedzieć, że nie jest to książka dla nikogo. Ma ona swoich amatorów, którzy pewnie rozbierają ją na zdania, zachwycają się ich pięknem, rozmyślają nad tym, co autor miał na myśli i łapią w lot jego refleksje. Ja najwidoczniej jestem zwykłym zjadaczem książek i nieprzyzwyczajona do takich wysublimowanych zwrotów, nie potrafię się w nich w pełni rozsmakować.
Przy okazji innej mojej recenzji – też arcydzieła literatury – ktoś zauważył, że takie książki nie muszą być ciekawe, że nie muszą mieć wartkiej akcji, ale piękny styl, wspaniałe metafory i głębokie refleksje, a ja uważam inaczej. Moim zdaniem prawdziwą sztuką jest połączyć jedno i drugie. Kwieciste zdania nie kłócą się z pasjonującą fabułą i nawet przy wartkiej akcji znajdzie się czas na różne przemyślenia.
Gdzieś w Internecie przeczytałam, że Marcel Proust napisał tę powieść dla siebie i czytając "Sodomę i Gomorę" wielokrotnie miałam podobne odczucia. Książkę polecam koneserom, a zwykłym "zjadaczom książek" radzę zostanie przy mniej wzniosłych dziełach. Ja nawet jeśli kiedyś uważałam inaczej, dzisiaj już nie aspiruję do pierwszego, wielce szacownego grona...
Moja ocena: 4/10
Za możliwość przeczytania tej książki dziękuję Portalowi Sztukater i Wydawnictwu MG
Marcel Proust, W poszukiwaniu straconego czasu. Sodoma i Gomora, Wydawnictwo MG, 2015,
ISBN: 978-83-7779-217-9,
Str. 592.Książki biorą udział w wyzwaniu "Przeczytam tyle, ile mam wzrostu" (4,2 cm, razem 211 cm).
Cytat pochodzi z recenzowanej książki.
Nie jestem przekonana do tej książki :)
OdpowiedzUsuńAni trochę nie namawiam. :)
UsuńA wiesz co? Ja czytałam ten cykl kilka lat temu i właśnie pierwsze tomy przeczytałam z przyjemnością, a na tym stanęłam. Nie mogłam przebrnąć przez te opisy zachowania barona Charlusa. Próbowałam kilka razy, aż w końcu porzuciłam ten tom i sięgnęłam po następne - okazały się o wiele lepsze. Więc wydaje mi się, że zaczęłaś trochę niefortunnie, bo od najsłabszego tomu.
OdpowiedzUsuńNarrator istotnie może drażnić. Był bardzo zazdrosny, zaborczy. Ta Albertyna nie miała z nim lekkiego życia.
To faktycznie zaczęłam od najgorszej z możliwych stron. :) Rozważę powrót do serii, ale za jakiś czas.
UsuńTak, Albertyna miała "przechlapane". :)
Książki tego typu mają w sobie to coś, jednak faktycznie nie każdemu przypadają do gustu. Czasem zdarza mi się sięgać po książki, których kiedyś bym nie tknęła bo wydawały się za "ciężkie", i przyznam, że zostają w mojej pamięci. Recenzja ciekawa, jednak póki co tej książki nie mam w planach, mam inne plany czytelnicze i zaległości, które muszę nadrobić.
OdpowiedzUsuńZgadza się, że coś można w tego typu pozycjach odnaleźć, ale trzeba na nie trafić w odpowiednim czasie. Może mój czas na Prousta jeszcze nie nadszedł. :)
UsuńProust to klasyka, ale jednak literatura sprzed 100 lat, więc dzisiaj nie każdemu przypadnie do gustu. Poza tym tak drobiazgowe gmeranie w duszy i wywlekanie każdego jej drgnienia na światło dzienne może lekko nużyć, bo... ile można? Ergo - nie wszystko dla każdego, co jest zupełnie zrozumiałe.
OdpowiedzUsuńNatomiast muszę przyznać, iż "W poszukiwaniu straconego czasu" to jeden z najlepszych tytułów, z jakim się kiedykolwiek spotkałam. I pewnie dlatego tak często przytaczany i parafrazowany.
Bardzo żałuję, że nie podzielam Twojego zachwytu.
UsuńFaktycznie wolę literaturę bardziej współczesną, w tym również książki akcji, chociaż oczywiście nie tylko. Być może zaczęłam od niewłaściwego tomu, bo koczowniczka zapewnia, że akurat ten jest najgorszy, więc wbrew moim wcześniejszym zapewnieniom może dam jeszcze kiedyś szansę temu cyklowi, ale nie mam pewności... Bez wątpienia jednak nie nastąpi to szybko. :)
Powiem Ci Korciu, że Proust to jeden z tych autorów, do których ja jeszcze mentalnie nie dojrzałam. "W poszukiwaniu straconego czasu" jest gdzieś tam, z tyłu mojej głowy, ale jeszcze pewnie przez dłuuugi czas nie sięgnę po te książki. Tak samo jak po "Ulissesa" ;)
OdpowiedzUsuńAa, nominowałam Cię do LBA :)
UsuńMoże ja też jeszcze do niego nie dojrzałam... Dziękuję za nominację. :)
UsuńJeżeli zdecyduję się wreszcie na pana Prousta, zacznę od pierwszego tomu. Wolę wierzyć, że to pomaga w znajomości historii jako całości. Na chwilę obecną jeszcze się wstrzymam. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie trzeba zacząć od początku. :)
UsuńJeżeli zdecyduję się wreszcie na pana Prousta, zacznę od pierwszego tomu. Wolę wierzyć, że to pomaga w znajomości historii jako całości. Na chwilę obecną jeszcze się wstrzymam. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że właściwa kolejność może pomóc w odbiorze serii. :)
UsuńPrzeczytam tylko z tego względu, że czuję jakiś obowiązek do klasyków. Ale kiedy - tego nie wiem.
OdpowiedzUsuńJa też czuję taki obowiązek, ale nie zawsze wychodzi mi on na zdrowie. :)
UsuńJakoś nie ciągnie mnie do tej książki. To zupełnie nie moje klimaty :)
OdpowiedzUsuńMoje chyba też nie. :)
UsuńProust jakoś nigdy mnie nie porwał, a jego książki nie miały na mnie specjalnego wpływu. Jest to literatura wartościowa jednak ja się z nią nie identyfikuję.
OdpowiedzUsuńJa niestety też się z nią nie identyfikuję. :)
UsuńProust jakoś nigdy mnie nie porwał, a jego książki nie miały na mnie specjalnego wpływu. Jest to literatura wartościowa jednak ja się z nią nie identyfikuję.
OdpowiedzUsuńJa chyba też nie. :)
UsuńŚwietny blog! Ciekawa recenzja!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam http://cudowneksiazki.blogspot.com/
Dziękuję!
UsuńW poszukiwaniu straconego czasu to zdecydowanie nie jest ksiazka dla przeciętnego czytelnika. Trzeba przeczytac wiele książek tych z wyższej polki aby docenić geniusz Prousta
OdpowiedzUsuńZgadza się, sama się o tym przekonałam. Zdarza się, że arcydzieła literatury światowej trafiają w mój gust i jestem nimi oczarowana, niestety nie tym razem.
Usuń