Marek Krajewski "Liczby Charona"
Lubię zagadki matematyczne, więc może się wydawać, że "Liczby Charona" to lektura idealna dla mnie. Czy jest tak faktycznie? Trudno powiedzieć...
Prolog książki to wywiad bardzo egocentrycznego norweskiego dziennikarza telewizyjnego Sverre Åslanda z pewnym polskim matematykiem, który został uhonorowany królewską nagrodą Abla. Wywiad ma być wstępem do prezentowanego później filmu, w którym to przenosimy się do Lwowa roku 1929. Tam też na strychu budynku przy ulicy Skrzyńskiego odnalezione zostają zwłoki kobiety, chorej na syfilis astrolożki, Luby Bajdyk. Pikanterii tej zagadce dodaje list, który trafia do miejscowej policji. Niestety odczytanie go nastręcza śledczym nie lada problemów, gdyż napisany jest on w jakimś dziwnym starożytnym języku.
Jednocześnie poznajemy byłego komisarza policji, Edwarda Popielskiego, który stracił pracę w wyniku ostrej sprzeczki z przełożonym. Brak stałej pensji skutkuje trudnościami finansowymi. Popielski stara się jakoś związać koniec z końcem udzielając korepetycji, ale jego stan posiadania z miesiąca na miesiąc bardzo się kurczy. Na szczęście pojawia się możliwość zarobku. Jego dawna uczennica, Renata Sperling, zleca mu poszukiwania swojej chlebodawczyni, która bardzo niespodziewanie zniknęła. Edward pod wpływem uroku młodej dziewczyny godzi się przyjrzeć tej sprawie. Aby dowiedzieć się, jak się to zakończyło, musicie przeczytać sami. Pytanie tylko, czy warto?
Myślę, że tak. Książka jest dobrze napisana, oddaje klimat Lwowa z początku dwudziestego wieku. Ma to niestety też i pewien minus. Autor używa języka z tamtych czasów, który harmonizuje z całą historią, dodaje to owszem smaczku, pozwala poznać gwarę lwowską, język potoczny, jednak przez to książka staje się znacznie trudniejsza w odbiorze dla współczesnego czytelnika. Ale coś za coś... Sama zagadka jest bardzo interesująca, a bohaterowie ciekawi w swojej niedoskonałości. I chociaż niby wszystko dobrze, generalnie powieść napisana jest bardzo poprawnie, to jednak mnie ona nie porwała, a nawet w moim odczuciu momentami była drętwa... I chyba nie powinnam winić za to autora, tylko swój własny gust. Nie pokochałam jej bohaterów, nie przywiązałam się do nich, nie zamartwiałam się ich losem i nie przeżywałam ich problemów... Ponadto pod koniec książki autor wprowadził do tekstu reportaże sądowe, które moim zdaniem bardzo osłabiły tempo akcji i z pewnością nie dodały uroku książce.
Polecam książkę amatorom kryminałów retro, reszta niech czyta na własną odpowiedzialność.
Moja ocena 6/10
Marek Krajewski, Liczby Charona, Wydawnictwo Znak, 2011,
ISBN 978-83-240-1611-2,
str. 302.
Swego czasu miałam "fazę" na Marka Krajewskiego, przeczytałam cały cykl o Breslau i jeszcze ze dwa kryminały napisane wspólnie z innym autorem. Jak na polskiego autora kryminałów Krajewski radzi sobie całkiem nieźle. Osobiście wolę Wrońskiego, ale zapewne moja opinia jest subiektywna za sprawą patriotyzmy lokalnego ;)
OdpowiedzUsuńkolodynska.pl
Być może przekonam się do Krajewskiego. Po cykl o Breslau zamierzam kiedyś sięgnąć, bo nie jesteś pierwszą osobą, która go chwali. Wrońskiego jeszcze nie czytałam. Co polecasz?
UsuńCzytałam od Krajewskiego dwie powieści z serii o Breslau i jedną z Popielskim - "Erynie", podobały mi się, a jeśli myślałam, że to Mock jest skurczybykiem, to się myliłam. Popielski bije go na głowę i jego charakter nabiera ostrzejszych rysów, kiedy autor kontrastowo przywołuje rodzinne chwile komisarza. Może kiedyś skusisz się na przeczytanie, "Erynie" nie wydawały mi się ani drętwe, ani suche.:)
OdpowiedzUsuńKto wie, całkiem możliwe, że się skuszę i może nawet mi się spodoba. Ja się łatwo nie zniechęcam, więc za jakiś czas spróbuję wrócić do autora. Dziękuję za sugestię:)
UsuńA ja chyba jednak dam sobie z nim spokój. Przynajmniej w tej chwili...
OdpowiedzUsuńWiele osób chwali Krajewskiego. Niestety mnie ta powieść nie zachwyciła, ale myślę, że jeszcze kiedyś do niego wrócę.
Usuń